
Moje osobiste, niepokorne nastoletnie dziecię 4 czerwca przystąpiło do Egzaminu Cambridge na poziomie B1. Trzeba było pokonać trochę drogi, bo egzamin odbywał się aż w Rzeszowie. Po kilkugodzinnym nieomal zakwitnięciu w rzeszowskiej siedzibie Helen Doron, która jako certyfikowana placówka przeprowadzała z imienia Cambridge egzamin, umordowane dzieciaki w pośpiechu spałaszowały pizzę i ciut nadszarpnięci wielogodzinnym- oni zdawaniem, my czekaniem, wróciliśmy do domu. Dziś przyszły wyniki. Drżącą ręką otwierałam maila. Kiedy byłam już gotowa zmierzyć się z surowym werdyktem, okazało się, że moje małe pyskate, rozkojarzone, roztrzepane dziecko poradziło sobie tak dobrze, że nie zdało egzaminu na poziomie, na którym się odbywał. Zdało na wyższym :)))). Mamy to- B2 !!!!! Fanfary i owacje na stojąco !!!! Kwiaty, szampan (na razie Piccolo), orkiestra i czerwony dywan. Tak to sobie zwizualizowałam. A co ! To ogromne osiągnięcie językowe i wspólna praca szkoły językowej, gdzie chodził, jego własna i matki histeryczki we własnej osobie- czyli mnie. Egzamin sprawdzany był w Cambridge, speaking odbywał się w formie online i jestem z jego poziomu bardzo zadowolona. A co tam, jestem cholernie szczęśliwa. Przecież to przy speakingu pojawia się największa bariera językowa i, jak to się mówi, język kołkiem w gardle staje. A tu masz. Taki klops. Widać, komunikacja językowa przychodzi dziecięciu z równą łatwością co pyskowanie i gadanie na lekcjach, z czego szanowna rodzicielka jest dziś bardzo dumna ( nie wliczając pyskowania i szkoły, of course 😉 Głowa rodziny, czyli dumny tata- niemniej. Gratulujemy synku!